Grudzień potrafi być piękny, ale w tej urodzie kryje się cicha nuta smutku. Dzień skraca się tak bardzo, że czasem wydaje się, że świat zapomina o poranku. Światło znika, zanim człowiek zdąży się nim nacieszyć. Powietrze pachnie zimą i zmęczeniem. W domach zaczyna się sezon herbat i koców, a w ludziach pojawia się to trudne do nazwania uczucie, które niektórzy lubią nazywać grudniową melancholią. Jest w nim coś nostalgicznego, coś nieuchwytnego. To podobno cena za piękno zimy.
W takich dniach nawet cisza brzmi inaczej. Nie jest letnia i nie jest wiosenna. Jest cięższa, bardziej intensywna, jakby niosła wspomnienia rzeczy, których nikt nie powiedział na głos. Człowiek zaczyna wtedy myśleć o mijającym roku, o wszystkim, co udało się zrobić, i o tym, co pozostało w cieniu. Grudzień sprzyja refleksji. A refleksja często prowadzi do melancholii. To właśnie wtedy w domu pojawia się ktoś, kto potrafi tę melancholię oswoić.
Kot nie walczy z naszym nastrojem. Nie próbuje go zmieniać. Nie podnosi na duchu poprzez słowa ani gesty, które człowiek mógłby uznać za pocieszające. Kot działa inaczej. Kot działa obecnością. Grudniową, spokojną, miękką obecnością, która nie ocenia i nie przynagla. Kot przychodzi i siada obok, a czasem kładzie się na kolanach tak, jakby dokładnie wiedział, że w środku człowieka coś się rozkołysało.
Jego ciepło nie jest przypadkowe. Koty wiedzą, gdzie jest centrum niepokoju. Wiedzą, gdzie jest ta niewidoczna pustka, która pojawia się, gdy dzień trwa krócej niż powinien. Uważają ją za przestrzeń, którą należy wypełnić. Wypełniają ją więc mruczeniem. Ten dźwięk jest czymś więcej niż odruchem. Jest rytmem, który wyrównuje ludzkie emocje. Jest miękką falą, która przykrywa melancholię tak, jak śnieg przykrywa ziemię.
Człowiek może spędzić godzinę na analizowaniu własnych uczuć. Kot nie analizuje niczego. Kot czuje. Gdy wyczuwa smutek, po prostu trwa. I właśnie w tym trwaniu jest jego zdolność uzdrawiania. Grudzień jest miesiącem pełnym oczekiwań, które bywają ciężarem. Kot potrafi je zdjąć, choć wcale tego nie planuje. Wystarczy, że położy głowę na naszej dłoni. Wystarczy, że zamruga powoli. W grudniu te małe gesty stają się większe niż cokolwiek, co można powiedzieć.
Czasem najskuteczniejszą terapią zimowego nastroju jest obserwowanie kota. Ma on w sobie coś, co przeczy melancholii. Nie dlatego, że jej nie odczuwa, ale dlatego, że potrafi znaleźć spokój w chwilach, które człowiek uznaje za trudne. Kot nie martwi się tym, że dzień jest krótki. Kot akceptuje świat takim, jaki jest, i szuka w nim najjaśniejszych punktów. Dosłownie. W grudniu kot poluje na każdy fragment ciepła. Znajduje go na parapetach, przy kaloryferach, w plamach słońca, które wpadają przez okno na kilka minut. Kot nigdy nie przegapi światła, nawet jeśli jest niewielkie. Tym samym przypomina człowiekowi, aby nie przegapiać własnych drobnych radości.
Grudniowa melancholia często bierze się z poczucia, że coś się kończy. Rok, światło, energia, nadzieje. Kot uczy nas czegoś odwrotnego. Uczy, że końce nie zawsze są końcami. Że każdy dzień można zacząć od znalezienia miejsca, w którym jest ciepło. I że nawet w najkrótszym dniu roku istnieje moment, w którym wszystko wydaje się możliwe. Trzeba tylko być w stanie go zauważyć.
Może właśnie dlatego grudzień nie jest pełen smutku tak bardzo, jak mógłby być. Koty pilnują równowagi w domach. Są jak strażnicy osobistego spokoju. Nigdy nie będą bohaterami wielkich opowieści o zimie. Ale w ciszy, która rozciąga się za oknem, robią coś niezwykle ważnego. Przypominają, że w każdym człowieku jest miejsce, które czeka na ciepło. I że czasem wystarczy miękka łapa, zamknięte oczy i powolne mruczenie, aby je odnaleźć.
Grudniowa melancholia nie znika w jednej chwili. Ale w towarzystwie kota staje się łagodniejsza. A kiedy wreszcie przychodzi śnieg, człowiek zaczyna patrzeć na zimę trochę jego oczami. Już nie tylko przez pryzmat ciemności, ale przez pryzmat światła, które potrafi wrócić tam, gdzie się go najmniej spodziewamy.
.jpg)
Komentarze
Prześlij komentarz