Nie ma na to gotowości. Nawet jeśli serce wie, że nadchodzi czas pożegnania, nigdy nie jest w stanie się naprawdę przygotować.
Bo jak przygotować się na ciszę po mruczeniu, na puste miejsce na fotelu, na brak łapek stukających o podłogę?
Śmierć zwierzaka, choć często bagatelizowana przez tych, którzy nigdy nie mieli futrzanego przyjaciela, jest prawdziwą stratą. Taką, która boli głęboko, cicho i długo.
Kot odchodzi zawsze po swojemu. Cicho, bez dramatów, jakby chciał powiedzieć: „Nie płacz, ja tylko idę tam, gdzie już nie boli”.
I choć w pierwszej chwili dom wydaje się dziwnie obcy, po jakimś czasie zaczynamy zauważać, że jego obecność została, ale już w inny sposób.
W świetle poranka, które wpada przez to samo okno, przy którym lubił siedzieć.
W kocu, na którym jeszcze długo zostają czarne włoski.
W odruchu, gdy odruchowo nalewasz wody do miseczki, która już stoi pusta.
Zwierzęta uczą nas życia, cierpliwości, czułości, codziennych drobiazgów, które tak łatwo pominąć.
Ale, paradoksalnie, uczą nas też odchodzenia.
Tego, że miłość nie kończy się wtedy, gdy przestaje bić serce.
Że pamięć o kimś może być jak ciepło, niewidoczne, a jednak wciąż obecne.
Niektórzy mówią, że po śmierci ukochanego kota przez chwilę słychać jeszcze jego kroki.
Że w mgnieniu oka coś poruszy się w kącie pokoju, a cień przypomina znajomą sylwetkę.
Może to tylko wyobraźnia, a może to właśnie sposób, w jaki koty mówią: „Jestem. Tylko w innym miejscu.”
Z czasem łzy zamieniają się w uśmiech, a wspomnienia w coś miękkiego, jak koc, pod którym razem spędzaliście zimowe wieczory.
Bo kot naprawdę nie znika. On po prostu przechodzi do innego pokoju, tam, gdzie zawsze jest ciepło, spokojnie i gdzie słońce nigdy nie zachodzi.

Komentarze
Prześlij komentarz